W piątek 27 maja br. w Małopolskim Centrum Kultury SOKÓŁ w Nowym Sączu podsumowano drugą edycję Konkursu Literackiego „PIĘKNO MAŁOPOLSKI – SŁOWEM OPISANE”, pod Honorowym Patronatem Marszałka Województwa Małopolskiego – Witolda Kozłowskiego. W uroczystej gali wzięło udział dwoje uczniów z naszej szkoły wraz z opiekunką i rodzicami. Wśród laureatów znaleźli się: Gabriela Wilczek z kl. 5b (II miejsce w kategorii poezji do lat 13 za wiersz „Rajbrocki kościółek”); Katarzyna Kanownik z kl. VI (wyróżnienie w kategorii prozy do lat 13 za reportaż „W garderobie babci Zosi”) oraz Samuel Dekert (wyróżnienie w kategorii poezji 13 – 17 lat za wiersz „Modlitwa o pokój”). Oprócz pamiątkowych nagród uczniowie otrzymali piękne wydanie Almanachu z utworami laureatów pierwszej jego edycji z 2021 roku – znajduje się w nim wyróżniony rok temu wiersz Jagody Gajec „Na lipnickim Rynku” oraz „Kartka z pamiętnika lipy” autorstwa Kasi Kanownik. Miłym zaskoczeniem dla słuchaczy było odczytanie na scenie fragmentów nadesłanych utworów przez aktorów Teatru Robotniczego im. Bolesława Barbackiego w Nowym Sączu. Osobną kategorię i ciekawostkę zarazem stanowiły teksty napisane gwarą, czytane podczas gali przez samych autorów. Przed występem uczestnicy brali udział w warsztatach literackich, a ceremonię wręczania dyplomów i nagród wzbogaciło muzyczne wykonanie utworów Jonasza Kofty.
Piękno Małopolski łatwo dostrzec, ale z pewnością trudniej opisać, tak aby nie powielać istniejących już przekazów. Jak przekonywali organizatorzy, młodym twórcom nie brakowało ani kreatywności, ani inspiracji. Ze wszystkich regionów naszego województwa nadesłano aż 305 utworów (w tym: 218 wierszy i 87 form prozatorskich). Tym bardziej jesteśmy dumni z osiągnięć naszych uczniów.
Beata Fortuna
I. Modlitwa o pokój
Święty Wojciechu, Szczepanie, Jakubie
I Ty, Najświętsza Panienko z Dzieciątkiem,
pomóżcie mi, kiedy się gubię
i nie wiem, co zrobić z życia wątkiem.
Na horyzoncie gromadzą się chmury
i pędzą przed siebie gdzieś.
Od powietrza, głodu i wojny
ochrońcie mnie i całą wieś.
Święci polnych dróg, Orędownicy moi,
co myślami bujacie w niebie,
obudźcie się, proszę, w tej kapliczce przydrożnej
i spójrzcie z troską na ziemię.
Nie odwracajcie się plecami,
gdy woła Was świat.
Niech skończy się ten konflikt zbrojny.
Niech rozkwitnie na nowo pokój - ten delikatny kwiat.
Oren
II. Rajbrocki kościółek
Był koniec wieku piętnastego,
gdy na tych ziemiach wydarzyło się coś straszliwego!
Spokojna rzeka Uszwica po deszczach wezbrała,
dla domów i upraw litości nie miała.
Toczyła w gniewie swe wody zimne,
niszcząc doszczętnie dobytki rodzinne.
Kościół jak drzewo z korzeni wyrwała,
ale w swych nurtach go nie pochowała.
Bo ten jak tratwa na wodzie dryfował
i do Lipnicy w mig zawędrował.
Wielkie było lipniczan zdziwienie,
by u nich pozostał, poczuli pragnienie.
Jak znak Boży ten cud traktowali
i już nam kościółka nie oddali.
Nie rozmyślali długo rajbroczanie,
do nowej budowy się rychło zabrali.
Święta Kinga z pomocą przybyła,
wszak tutaj przed Tatarami się niegdyś schroniła.
Za ocalenie życia dziękowała Bogu szczerze,
utwierdzając mieszkańców w głębokiej wierze.
Drewniane bale zaczęto już ciosać,
Gdy nową przeszkodę zesłały niebiosa.
Na placu budowy sterta modrzewi topniała po nocy,
Złodziej jak lis zakradał w mroku.
Przyczaili się w końcu kamraci na czatach,
chcieli czym prędzej rabusia złapać.
Próżno trzymali straż kilka długich nocy,
aż za dźwiękiem kopyt poszli raz w strugach słoty.
Na pagórek się wspięli i nagle ujrzeli
drewno na kościół i konia w mglistej bieli.
Mądrzy chłopi Boży znak odczytali,
żeby nowy kościół uchronić od wodnej fali.
Tam gdzie niebo miejsce wybrało,
kościół Narodzenia Maryi Panny wybudowano.
Tak po dziś dzień stoi ta świątynia
i do swego wnętrza dzwonem nas przyzywa.
Daffodil
III. W garderobie babci Zosi
Wspomnienia nie do podrobienia
Zawsze z rodzeństwem lubiliśmy słuchać opowieści naszego dziadka, który tak ciekawie wspominał młodzieńcze lata. W tych pełnych humoru gawędach zawierał cenne życiowe wskazówki, cierpliwie tłumaczył, co dobre, a co złe. Niestety dziadka już z nami nie ma, a rolę eksperta od czasów minionych przejęła babcia Zosia. Zapytana niedawno o to, do czego tęskni najbardziej, odparła, że brakuje jej pracy. Jak to? – pomyślałam. Przecież babcia ma cały czas mnóstwo zajęć na głowie. I tak się zaczęła opowieść.
Praca po godzinach
- Kiedyś pracowałam chałupniczo jako szwaczka. Było nas więcej, szyłyśmy rękawice. Nasz brygadzista sprowadzał dużą ilość gotowego materiału i dostarczał nam towar w kartonach. Aby uszyć partię rękawic, pracowałam dopiero wieczorami, przez dzień musiałam zająć się dziećmi i obowiązkami domowymi.
Nie był to dla babci łatwy kawałek chleba, maszyny napędzane mięśniami nóg i rąk czasem odmawiały posłuszeństwa, światło też płatało różne figle, więc zostawała igła i nitka w ręku. Ale na szczęście zawsze miała przy sobie dziadka, który wytrwale jej towarzyszył. Czy pomagał jej jakoś? – O, tak! Babcia Zosia wygrzebuje z szuflady drewniany patyk, który na końcu jest rozwidlony czterema gałązkami i mówi, że tym rogalem dziadek pomagał jej odwracać rękawice, które uszyła, z lewej strony na prawą. – Bardzo pracochłonne zajęcie – dodaje – ale cieszyło człowieka, bo zawsze parę groszy wpadło do kieszeni.
Słuchając tej opowieści, nie mogę się nadziwić. Przecież dzisiaj tak prosto iść do sklepu i kupić gotowe rękawiczki. I jaki wybór duży! Czasem trudno się zdecydować. Czasy dawno się zmieniły. Ręczne szycie rękawic przestało być opłacalne i byłoby już chyba kompletnie niewydajne. Ciekawe, czy zachowała się jeszcze jakaś para tych ręcznie wykonanych rękawic. – Wiesz, Kasiu – zastanawia się babcia – tych już pewnie nie znajdę, ale mam coś podobnego w szufladzie. Po chwili znów wraca, uśmiechając się tajemniczo, a w rękach trzyma jakieś kolorowe cudeńka.
Unikatowa garderoba
- Nazywaliśmy to robótki na drutach – śmieje się babcia. – Przez okres wiosenny czy też letni produkcja przepięknych szalików, rękawiczek, czapek, swetrów czy też kamizelek a nawet skarpet była słaba. Dopiero gdy zakończyły się prace polowe i nadeszła jesień a potem zima, praca ruszała pełną parą. Kobiety nie nudziły się wieczorami, domy tętniły życiem. – Często wpadała sąsiadki, wymieniałyśmy się własnymi pomysłami, nowymi wzorami. Wesoło mijał czas. Młode dziewczyny też chętnie uczyły się od nas, bo to przecież cudowna pasja.
Babcia Zosia twierdzi, że szalik czy czapka to w jeden wieczór powstawała, natomiast swetry to co innego – nieraz kilka dni trzeba było poświęcić, żeby pracę wykonać. A że zimy były długie i srogie, to i zapotrzebowania były duże. O, przypominam sobie coś! W garderobie rodziców niedawno widziałam karton pełen grubych swetrów. Biegnę podekscytowana i od razu je przynoszę. Jest! – wołam uradowana i otwieram paczkę. Wyciągam z niej różowy golf mojej mamy. Czy to twoja robota, babciu? – upewniam się. – Tak, to golf Agnieszki, który zrobiłam w dwa wieczory. Uparła się, że musi mieć właśnie różowy, bo taki był akurat modny w tamtym sezonie. W pewnej chwili coś przykuło moją uwagę.
– O, tu znalazłam jedną skarpetę... Jaka ładna! W prążki zielono - niebieskie, z grubej wełny. Oj, stopa trochę rozpruta... – Nie szkodzi – pociesza mnie babcia. – To bardzo łatwo zacerować. Nie mam pojęcia, o czym mówi, chociaż wydawało mi się, że z polskimi słówkami całkiem dobrze sobie radzę. Po chwili rozjaśnia mi się trochę w głowie, bo babcia zamiast mi tłumaczyć, nawleka włóczkę na igłę i zręcznie wywija nią nad skarpetą. W międzyczasie snuje dalej swoją opowieść.
Kręć się kręć, wrzeciono
Dowiaduję się, że aby powstał sweter, trzeba było uruchomić cały proces. Na wsi hodowano dużo owiec. Gdy przychodził czas ich strzyżenia, gospodarz robił to bardzo starannie, by runo było jak najlepsze. Potem spotykano się w domach i ręcznie skubano owczą sierść, aby przygotować ją do przerobienia na wełnę. Z cienkich włókien już na kołowrotku powstawała przędza. Następnie zwijano ją w podłużne motki. Do tego zajęcia często wykorzystywano dzieci – trzymały ręce w górze, a ktoś drugi zwijał wełnę w kłębek. A jakim sposobem wełna stawała się różowa? – Motki wkładano do miedzianych kotłów i struganymi drewnianymi kijami mieszało się je w gorącej wodzie – wyjaśnia babcia. Dobierano odpowiedni barwnik. Można było samemu kupić go w sklepie. Cały ten proces odbywał się ręcznie. No, a dopiero na końcu można było bawić się drutami, przeplatając wełnę. Powstawanie wzorków to była ostatnia prosta.
Bardzo miło i tak ciepło robi się na sercu, gdy słucha się wspomnień z ust babci.
Pożycz od babci druty
Zastanawiając się, kto dzisiaj poświęciłby tyle czasu na tak pracochłonne zajęcia, coś korci mnie, by zajrzeć do Internetu. I co? Ze zdumieniem odkrywam: „Ręczne dziewiarstwo wraca do łask. Robienie na drutach przeżywa prawdziwy renesans. Dziergają młode projektantki, wielbicielki mody a nawet zestresowani pracownicy korporacji”. Znajduję nawet zwierzenia znanego aktora, Ryana Goslinga, który twierdzi, że robienie na drutach jest fajne. Nietypowe hobby wzięło się z nudy, kiedy na planie filmowym siedział przez wiele godzin ze starszymi paniami, które robiły na drutach. Poprosił je, żeby pokazały mu, jak to się robi. To był najbardziej odprężający dzień w jego życiu – przekonuje.
Może jednak pożyczę od babci druty? Własnoręcznie robione czapki czy swetry rzeczywiście znów stały się modne. Poza tym dzierganie ma wiele zalet. Przyglądam się tym babcinym szalikom i swetrom i wiem na pewno – są wyjątkowe, bo niepowtarzalne. To musi być duża frajda zrobić coś samemu, czego nie ma nikt inny i nie kupi tego w sklepie. Na tym chyba polega modowe szaleństwo.
Kalinka