Choroba, pobyt w szpitalu, umieranie… Te trudne tematy, choć pomijane w mediach i w codziennych rozmowach, są obecne w szkolnych lekturach. Niełatwo się o nich rozmawia, bo wywołują egzystencjalny lęk i budzą niepokój o przyszłość. Są jednak osoby, które świadomie pomagają chorym, pracują z nimi na co dzień. I wiedzą więcej. To wolontariusze, pielęgniarki, ratownicy medyczni, lekarze. Co pociąga ich do takiego zawodu? Czy pomaganie innym jest łatwe? W nawiązaniu do omawianej lektury E. E. Schmitta „Oskar i pani Róża” klasa VII a wraz z wychowawczynią zaprosiła na lekcję mamę jednego z uczniów i przeprowadziła z nią wywiad. Pani Karolina Tabor jest pielęgniarką pracującą od dwóch lat na oddziale chirurgii w SP ZOZ w Brzesku.
Uczeń: - Jacy pacjenci trafiają na oddział, w którym pani pracuje?
KT: - Są to najczęściej osoby, które mają wcześniej zaplanowane zabiegi, więc można spokojnie przygotować ich do operacji, chwilę z nimi porozmawiać. Zdarzają się jednak przypadki nagłe, kiedy stan pacjenta niespodziewanie się pogarsza, występuje na przykład krwawienie, i wtedy trzeba działać szybko.
U: - Jaka jest pani rola? Czy uczestniczy pani w operacjach?
KT: - Nie. Moim zadaniem jest przygotowanie pacjenta do zabiegu, na początku muszę pobrać krew, oznaczyć grupę krwi itd.
U: - Czy po operacji pacjenci szybko opuszczają szpital?
KT: - Jeśli nie ma komplikacji, zazwyczaj dość szybko wypisywani są ze szpitala. Ale trafiają do nas również pacjenci onkologiczni, którzy mają na przykład usuwany żołądek czy jelito grube, to są najtrudniejsze przypadki. Opieka nad nimi trwa około dwóch tygodni, włącza się wtedy m. in. żywienie pozajelitowe i bacznie obserwuje się stan pacjenta.
U: - Które sytuacje są dla pani najbardziej stresujące?
KT: - Zdecydowanie obserwacje pacjenta po operacji – kontrolowanie drenów, opatrunków, sprawdzanie, czy nie następuje np. krwotok wewnętrzny. Trzy – cztery razy w miesiącu wypada dyżur w tzw. sali wzmożonego nadzoru (sala nr 10). Trafiają na nią pacjenci po rozległych zabiegach operacyjnych, w ciężkim stanie zdrowia, czasami podłączeni do respiratora wymagający całodobowej obserwacji. Pełnimy tam dyżur 12 h przed komputerem, wpisując co godzinę parametry krążeniowe pacjenta i monitorujemy jego stan zdrowia.
U: - Czy ten zawód mogą wybierać również mężczyźni? Zna pani jakiegoś pielęgniarza?
KT: - Na moim oddziale pracują tylko pielęgniarki, ale mam kilku kolegów pielęgniarzy. Częściej można spotkać ich na przykład na oddziałach SOR – u, bo tam potrzebne są osoby z większą siłą fizyczną. To zawód nie tylko dla kobiet.
U: - A kiedy podjęła pani decyzję, że zostanie pielęgniarką? Jak długo i gdzie przygotowywała się pani do tego zawodu?
KT: - Pomysł pojawił się już w gimnazjum, bardzo lubiłam uczyć się biologii, chemii. Miałam tez możliwość pracy przez krótki okres w charakterze wolontariuszki w szpitalu. Potem wybrałam liceum o profilu biologiczno – chemicznym i kształciłam się dalej, uzyskując licencjat z fizjoterapii, a potem zdecydowałam się na pielęgniarstwo. Obecnie kontynuuję studia magisterskie.
U: - Z którymi przedmiotami miała pani najwięcej problemów na studiach?
KT: - Zdecydowanie najtrudniejsza była farmakologia, anatomia i chemia.
U: - Jest coś, czego nie lubi pani robić jako pielęgniarka?
KT: - Nie lubię zmieniać opatrunków. Oczywiście, nie unikam tego zajęcia, ale na szczęście na oddziale pracuje też od poniedziałku do piątku pani opatrunkowa, która ma w tym zakresie największe doświadczenie.
U: - Czy widziała pani śmierć? Jak wyglądają takie momenty w szpitalu?
KT: - To temat trudny, zahaczający o tajemnicę. Jedni odchodzą spokojnie, we śnie. Inni bardzo cierpią, ale medycyna pomaga im w takich chwilach (podaje się np. morfinę). Miałam tez możliwość zaobserwować, że pacjent nie może odejść, bo jakby na kogoś czeka i chce z kimś porozmawiać, coś jeszcze wyjaśnić. Dopytujemy się wtedy dyskretnie, szukamy kontaktu z rodziną albo konkretną osobą i rzeczywiście czasem po takiej rozmowie chory spokojnie umiera. Jeśli pacjent jest osamotniony, nie ma rodziny, czasem modlimy się z nim wspólnie, zapalamy świecę…
U: - Ratowała pani bezpośrednio czyjeś życie?
KT: - Tak, ale nie robiłam tego samodzielnie, tylko w zespole. Reanimowaliśmy osobę przez około godzinę, to duży wysiłek fizyczny, dlatego nie dalibyśmy rady zrobić tego osobno. Zmienialiśmy się co 3 minuty, aby podtrzymać funkcje życiowe pacjenta. Udało się.
U: - Jak godzi pani życie prywatne z zawodowym? Czy można zapomnieć o tych wszystkich trudnych sytuacjach, kiedy wraca się do domu?
KT: - Tak, to rzeczywiście nie jest łatwe. Na ogół udaje mi się zapomnieć o pracy, ale bywają dni, kiedy to jest niemożliwe, na przykład gdy umiera młoda osoba. Nawet po dwunastu godzinach pracy nie można przestać o tym myśleć. Trudne są też dyżury w święta, weekendy, kiedy chciałoby się spędzić ten czas z rodziną.
U: - Czy jest pani zmęczona pracą? Nie boi się pani szybkiego wypalenia zawodowego?
KT: - Nie. Lubię swoją pracę. Cały czas się czegoś uczę, głównie od starszych koleżanek. W książkach jest teoria. Ktoś musi ci pokazać, jak wkłuć się w żyłę, jak założyć sondę, jak rozpuścić i podawać leki. W tym zawodzie liczy się nie tylko wiedza, ale nawet bardziej doświadczenie. Pomaganie innym daje naprawdę dużo satysfakcji. Nie zauważam wypalenia zawodowego u starszych pielęgniarek, raczej zmęczenie fizyczne. Często z wiekiem pojawiają się choroby współistniejące i to może utrudniać pracę w naszym zawodzie.
U: - Jakie relacje ma pani z pacjentami? Czy potrafią okazywać wdzięczność?
KT: - Myślę, że mam dobre relacje z chorymi. Są zazwyczaj zadowoleni z opieki, często dziękują. Bardzo rzadko zdarza się, że pacjent zażyczy sobie zmiany osoby, która ma np. pobrać krew, ma do tego prawo. Staramy się rozmawiać z pacjentami przed i po operacji, oswajać ich z trudną sytuacją, rozwiewać wątpliwości. Nie wszyscy chorzy chcą jednak rozmawiać, wtedy włącza się psycholog. Z kolei pełnej informacji na temat leczenia może udzielać tylko lekarz.
U: - Jakie ma pani zdanie na temat szczepień przeciw COWID – 19? Wiele osób uważa, że są one niepotrzebne.
KT: - Pracowałam trzy miesiące na oddziale covidowym i opiekowałam się zarażonymi pacjentami. Widziałam, w jak szybkim tempie rozwija się wirus i błyskawicznie niszczy płuca. Dlatego zdecydowanie uważam, że powinniśmy się szczepić. Jeśli zaszczepiłaby się znaczna większość społeczeństwa, szybciej wrócilibyśmy do normalności. Nie jest dobrze, kiedy ktoś powtarza fałszywe przekonania na temat szczepień rozpowszechnione w Internecie. Szkodzi w ten sposób sobie i innym.
U: - Dziękujemy za rozmowę. Życzymy dużo sił, pogody ducha i optymizmu w codziennej pracy oraz realizacji dalszych planów zawodowych.
red. B. Fortuna